wtorek, 25 października 2011

Crowdsourcing

Crowdsourcing jest to czerpanie wiedzy, pomysłów i inspiracji "z tłumu", a więc zwykłych ludzi. Określa przypisywanie tradycyjnych obowiązków pracowników grupie ludzi lub społeczności. Jest to siła tłumu i jest najnowszym trendem badania opinii- najtańszym i najbardziej wiarygodnym źródłem.

8 kroków crowdsourcingu:
1. Firma ma problem
2. Firma dzieli się problemem online
3. Internauci proszeni są o podanie rozwiązań
4. Internauci przedstawiają rozwiązanie
5. Internauci weryfikują i odrzucają rozwiązania
6. Firma nagradza internautów, których rozwiązania zostały wyróżnione
7. Firma wprowadza wybrane rozwiązania
8. Firma czerpie zyski

Przykłady firm stosujących crowdsourcing

Bank BZ WBK wykorzystał crowdsourcing angażując 4 bloggerów, którzy robili różnego rodzaju akcje na swoich blogach. Przeprowadzali badania wśród komentatorów na wszelakie tematy. Cała kampania to oczywiście część realizacji strategii promocji marki BZ WBK. Bank jest także fundatorem wartościowych nagród rzeczowych dla uczestników konkursów.

Firma Danone, producent marki jogurtów Fantasia w swoich działaniach promocyjnych na rynku polskim korzysta z crowdsourcingu. Mimo, że przykład zastosowania jest dość płytki, dobrze obrazuje mechanizmy wykorzystania klientów do współtworzenia produktu i pominięcia etapu testowania rynku nowym smakiem Fantasii i sprawdzania reakcji.

Firma Lays również zastosowała crowdsourcing w kampanii reklamowej z Pawłem Wilczakiem, zachęcając konsumentów do stworzenia nowych smaków chipsów. Za wzięcie udziału w akcji były 4 nagrody w wysokości 50.000zł.

To rozwiązanie, jako zbiór kompetencji, wiedzy i doświadczenia w danym obszarze wielu jednostek w internecie może przynieść wymierne korzyści pozostałym. Flagowym przykładem jest Wikipedia. Treści zamieszczone na stronie są tworzone i edytowane przez miliony użytkowników na całym świecie, a najważniejsze hasła są często aktualizowane przez osoby, które czują się za nie odpowiedzialne.

Im więcej znajomych na FB, tym więcej szarych komórek

To jeszcze w nawiązaniu do poprzedniego wpisu o znajomych w sieci i w "realu". Znaleźliśmy ciekawą informację - podobno ci, który mają wielu znajomych na Facebooku mają więcej szarych komórek :) Brzmi niedorzecznie?

Podobno maniacy "fejsa" posiadający dużą ilość wirtualnych znajomych wyróżniają się specyficzną budową mózgu - tak przynajmniej twierdzą naukowcy z Wielkiej Brytanii, którzy przeprowadzili badania na oszałamiającej liczbie 125 osób. Takie osoby wyróżniają się większą liczbą komórek w kluczowych dla relacji międzyludzkich regionach mózgu. Okazało się też, że zależność: dużo znajomych - dużo szarych komórek odnosi się tylko do świata wirtualnego i nie występuje w przypadku znajomych w "realu". Ciekawe...

Jeśli byłoby prawdą, to... z całym szacunkiem dla wszystkich, ale najwięcej szarych komórek (fanów na Facebooku) ma chyba Lady Gaga.

W zasadzie nie wiadomo najważniejszego, czy odmienna budowa mózgu to efekt czy przyczyna? Masz dużo znajomych, bo takie już masz predyspozycje, czy może przez to, że masz dużo znajomych, coś się z w mózgu zmienia.

A tak już zupełnie na poważnie.

Przy okazji okazało się, że sieć znajomych wirtualnych mniej więcej odpowiada sieci tych rzeczywistych. Użytkownicy Facebooka nie budują nowej, całkowicie wirtualnej sieci znajomych, tylko odtwarzają ją ze świata rzeczywistego.

http://www.rp.pl/artykul/9141,735280-Umysl-z-Facebooka.html

poniedziałek, 24 października 2011

W "realu" jednak lepiej?

Wirtualni znajomi a znajomi w "realu". Czy można ich w ogóle porównywać? Czy znajomość, która istnieje głównie na Facebooku, gdzie piszemy krótkie notki co u nas słychać i komentujemy wpisy naszych Facebookowych znajomych; gdzie zamieszczamy linki do interesujących nas stron, filmów, muzyki; zamieszczamy zdjęcia czy to pierogów, które udało nam się po raz pierwszy zrobić, czy jakiejś kontrowersyjnej reklamy na bilboardzie; gdzie klikamy lubię to, jeśli coś nam się spodoba; gdzie możemy zaprenumerować serwisy informacyjne czy grać w gry; czy taka znajomość jest wstanie w dobie ciągłego pośpiechu zastąpić nam prawdziwą relacje z człowiekiem twarzą w twarz? Czy nie lepiej byłoby zamiast napisać w Internecie co u nas słychać lub szukać tam informacji co słychać u dawno niewidzianego znajomego, po prostu pójść z nim na kawę (lub inny % napój)? Czy opowiedzenie mu z wypiekami na twarzy jakie cudowne pierogi zrobiliśmy nie będzie lepiej oddawało naszej radości? Czy opowiedzenie mu jak strasznie było nam przykro, gdy rozstaliśmy się z partnerem, ze łzami w oczach nie odda bardziej naszych emocji niż zmiana statusu na wolny? Czy normalne relacje z przyjaciółmi i znajomymi, spotkania, długie rozmowy na różne tematy staną się niedługo całkiem staroświeckie i dziwne? Czy kilku prawdziwych przyjaciół, kumpli, koleżanek, z którymi spotykamy się regularnie, nie zaspokajają bardziej naszej potrzeby bliskości z drugim człowiekiem niż setki znajomych w Internecie? Czy wśród tylu ludzi w sieci nie czujemy się mimo wszystko samotni, czy oni wypełniają pustkę jaką się czuje, gdy nie ma do kogo otworzyć buzi w czterech ścianach?

Niczego nie krytykuję, do niczego nie chcę przekonać, chciałabym skłonić do przemyślenia. Bez wątpienia Facebook bardzo ułatwia życie. Ale może ktoś dojdzie do wniosku, że warto dbać o te "staroświeckie" relacje z bliskimi, obserwować ich emocje, które objawiają się w drganiu brwi, w zmarszczkach przy nosie czy nerwowym stukaniu palcami o blat :) Tych rzeczy nie zobaczymy na tablicy na Facebooku.

"Baby są jakieś inne"

Byłam ostatnio w kinie na filmie "Baby są jakieś inne" w reżyserii Marka Koterskiego. Dziwne, że się zdecydowałam, biorąc pod uwagę tandetny plakat oraz nawał zajawek. Jednak wszyscy, którzy byli na spotkaniu z Saniewskim na naszej uczelni wiedzą, że kampania reklamowa, jej przebieg oraz całokształt w ogóle nie zależą od reżysera. Więc poszłam. W sali kinowej dzikie tłumy, dawno nie widziałam tak wielu ludzi na filmie w kinie, a chodzę dość często. Może wpływ na to miał tani wtorek… a może jednak ta kampania reklamowa

Podczas filmu siedzę, oglądam, kontempluję i… obserwuję co się dzieje dookoła. Słyszę wybuchy śmiechu, śmiechu wręcz zaraźliwego; patrzę, tylko jedna para opuściła salę w trakcie seansu. Nawet, gdy sama nie zauważam nic śmiesznego w jakimś tekście ludzie i tak się śmieją.

Po powrocie do domu z czystej ciekawości włączyłam Juranda (takie niecodzienne imię mojemu laptopowi nadał mój brat, gdy zakładał mu hasło) i podłączyłam mój Internet na impulsy. Niech stracę! Chciałam poczytać recenzje i wypowiedzi internautów, aby skonfrontować je z moimi obserwacjami z sali kinowej.  Recenzje na portalach typu filmweb.pl  były wyjątkowo wnikliwe oraz obiektywne o tyle o ile ten gatunek na to pozwala. Jednak komentarze pod tymi recenzjami, ach te komentarze! Niesamowita sprawa. Zdecydowana większość internautów wypowiada się o filmie niepochlebnie. Narzekają, że brak akcji, że nudne, że chwilami nieśmieszne, że stracone pieniądze, że za dużo wulgaryzmów. Sporo osób określiło ten film jako koszmarny, najgorszy polski film. Dużo ludzi  pisało, że opuściło kino przed końcem filmu. Znalazłam na forach kilka pozytywnych opinii, ale giną one wśród oburzonych internautów, którzy poczuli się oszukani. Cóż, tak to jest jak się za bardzo ulegnie reklamie i nie dowie niczego o filmie przed pójściem do kina. Przede wszystkim tego, czy jest to komedia, czy może komediodramat.

Po co zadałam sobie tyle trudu, żeby poświęcić dobre dwie godziny na czytanie wypowiedzi internautów na forach? Bo dziwię się osobom, które tylko tymi opiniami kierują się przy wyborze filmu, na który idą do kina. Fora internetowe najbardziej służą chyba tylko tym frustratom, którzy tam piszą jak to strasznie się zawiedli na filmie lub dowolnym produkcie. A leniwi zamiast sami sprawdzić, poszukać informacji, ślepo podążają za tłumem. 

Kilka filmików, oczywiście Baby…


A Wy widzieliście? Komentujcie.

Wstępniak

Rozpoczynamy nowy etap w naszym życiu - dumnym krokiem weszliśmy do blogosfery. Media Socjalne (nie socjalistyczne!) to blog traktujący głównie o Social Media, ale znajdziecie tutaj też wpisy o tym, co nas zainteresowało, zaciekawiło, coś, z czym będziemy chcieli się z Wami podzielić.

Na co dzień żyjemy we Wrocławiu i jesteśmy studentami Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej w Wyższej Szkole Zarządzania "Edukacja". Złamiemy zasadę dobrego PR-u i napiszemy o sobie coś niekorzystnego: nigdy wcześniej nie blogowaliśmy. Na dobrą sprawę nie mamy o tym jeszcze zielonego pojęcia, więc z początku będziemy trochę błądzić i poruszać się po omacku. Trzy złe wpisy, może jeden dobry, trzy złe wpisy, jeden dobry... Aż się nauczymy i wypracujemy jakiś styl :)

Do kolejnego wpisu,

Dominika, Justyna i Krzysiek.